Londyn, 1852, decembra 11, godzina 10 rano
I
Cokolwiek słońca w żaglach się prześwieca,
Omuska maszty lub na fale s-pryska:
Mgły nikną niby zasłona kobieca,
Obłoki widać za nią jak zwaliska! . . .
II
„Czemu zwaliska? i czemu zasłona?
Czemu niewieścia? . . .” – krytyk niech już pyta
I niech oskarza Muzę, że zmącona
W harmonii-pojęć-swoich ta kobiéta –
III
Ja – nie wiem . . . widzę, i rzecz kreślę smutno,
Jakbym był jednym z ciągnących żurawi,
Co cień swój wiodą przez masztowe płótno,
Nie myśląc, czy stąd obraz się zostawi! . . .
IV
Ja nie wiem . . . końca, nigdy nie wiem może,
Lecz . . .
(tu mi przerwał sternik)
. . . szczęść wam Boże . . .